Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Jak się zwiesz? Skąd jesteś? — spytała posłankę.
— Nidja. Z ziemi Olimpu, z Tessalji.
— Współziomko, będziesz przyjaciółką moją... Usiądź. Napiszę odpowiedź.
List Jony brzmiał:
„Jona życzy Glaukowi zdrowia. Przez parę dni czuła się nie mniej wygnanką, niż wygnany przez nią. Jeszcze cierpi, ale już przeto, że zgaduje swoją niesprawiedliwość. Prosi, abyś przybył do niej rankiem jutro, a odtąd nie bał się Egipcjanina, nie bał się nikogo. Powiadasz, żeś wyznał za wiele, pisząc długo. Lękam się, że w tych krótkich, naprędce skreślonych słowach, ja uczyniłam to samo.“
— Nidjo! — spytała Jona — czy pragniesz sama zanieść odpowiedź swemu panu?
— Tak, jeżeli ma go ucieszyć. Nie, jeżeli mieści w sobie choćby jedno słowo oziębłe; bo nie zniosłabym, gdyby cierpiał.
— Czyliż tak lubisz swego pana?
— Któż mógłby być dla Glauka nieczułym? Dał mi tę przyjaźń, której odmówiły mi losy i bogowie.
— Jakże wdzięczną umiesz być, Nidjo. Idź więc zaraz, a wracaj rychło. Nie mam siostry. Znajdziesz obok mego pokój, przeznaczony dla siostry.
— Nim odejdę, proszę jeszcze o jednę łaskę.
— Nie odmówię ci żadnej.
— Nie widzę; ale powaby świata poznaję dotknięciem. Pozwól mi przeprowadzić ręką po swojej twarzy.
Uczyniła to, nie oczekując nowego przyzwolenia.
— Wiem teraz, że jesteś piękna, jak bóstwo. Bowiem masz te same rysy, jakie wyczułam dotykając w Neapolis marmuru paryjskiego, wyobrażającego twarz Psyche. Już cię nie zapomnę.
Wskazała trafnem porównaniem posąg, którego szczątki przekazane nam przez wieki i zachowane w Muzeum Bertoniego, stanowią najcudowniej-