Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/108

Ta strona została skorygowana.

formy grzeczności, przemawiał do mnie, jakby do dawnego przyjaciela.
— Kolegowaliście panowie z sobą w szóstej klasie — odparłem nieco podrażniony.
— Cóż to znaczy? Wyznaję, że wtedy już miałem zbyt dużo szacunku dla siebie samego a zbyt mało poważania dla Raffles’a, iżbym się chciał z nim przyjaźnić. Wiem aż nadto dobrze, czem on się trudni.
Zniewaga wyrządzona memu przyjacielowi, ścięła mi krew w żyłach; bezzwłocznie odparłem szorstko:
— Dla czynienia tych obserwacyi, musiałeś pan korzystać z wyjątkowych okoliczności, nie przynoszących mu zaszczytu.
— Istotnie robi wycieczki po nocy? — pytał nasz przeciwnik. Zapewne nie towarzyszysz wtedy przyjacielowi. Czemże on teraz zajęty?
— Możesz się pan o tem przekonać naocznie — odparłem, wodząc wzrokiem za Raffles’em. Tańczył właśnie walca z żoną dyrektora i podobnie jak wszystko, cokolwiek czynił, tańczył znakomicie; inne pary ustępowały im z drogi instynktownie a kobieta wsparta na jego ramieniu, zdawała się być unoszoną w powietrze.
— Pytam, co Raffles robi w Londynie, lub tam, gdzie prowadzi swój zagadkowy proceder? — dowiadywał się Nasmyth.
— Sądziłem, że wiadomo wszystkim, w czem on głównie znajduje upodobanie; większą część czasu spędza przy krokiecie — mówiłem, usiłując zapanować nad sobą: — jeśli w głosie moim był dźwięk ostry, należało to przypisać podrażnionym nerwom.
— Czy w tem zajęciu wyłącznie szuka środków