Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/115

Ta strona została skorygowana.

Rozmowa nasza, prowadzona szeptem, trwała już kilka minut, a na całej ulicy panowała ciągle grobowa cisza. Raffles dawszy mi zasłużoną odprawę, chwycił oburącz futrynę weneckiego okna i usiłował podnieść się w górę; nogi jego bujały w powietrzu niby wahadło zegarowe; potrzebował dla tych nóg oparcia i w tym względzie na mnie rachował. Z razu potępiając w duchu przedsięwzięcie jego, patrzyłem na czynione przez towarzysza wysiłki niechętnie, wkrótce jednak uczucie przyjaźni górę wzięło nad skrupułami sumienia; przyskoczyłem a muskularne ramię moje podsunąłem pod stopy Raffles‘a. Usłyszałem też zaraz metaliczny trzask zamku; rozwarła się cicho okienica i okno, w którem zniknął mój przyjaciel. Po chwili wyciągnął do mnie ręce.
— Chodź, Bunny, bezpieczniej dla ciebie znajdować się wewnątrz, niżeli na ulicy; chwyć się futryny; ja cię ujmę pod pachy i wciągnę do środka!
Niema potrzeby opisywać naszego chwilowego pobytu w banku. Ja drugorzędną rolę odgrywałem w komedyi, stojąc na straży przy schodach, prowadzących do prywatnego mieszkania gospodarza. Z tej strony wiedziałem, że nam nie grozi niebezpieczeństwo, gdyż wśród ciszy nocnej dochodziło mnie z pokoju na górze chrapanie donośne i groźne, jak niem była osobistość naszego antagonisty. Raffles przeciwnie, zamknąwszy drzwi, sprawował się cicho, nie słyszałem co robił. Mówił mi potem, iż z dwudziestu minut, jakie spędziliśmy w banku, dziewiętnaście użył na przypiłowanie klucza sposobem przez siebie obmyślonym, nie wywołującym najmniejszego szmeru.
Gdy otworzywszy drzwi, skinął na mnie, z wyrazu jego twarzy widziałem, że swój zamiar uskutecznił