Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/121

Ta strona została skorygowana.

— Słyszę kochany kolego — odezwał się Raffles — że dałeś bezimiennie sto fantów sterlingów na fundacyę tak surowo przez ciebie potępianą. Nie powinneś przeczyć, ani wstydzić się czynu przynoszącego ci zaszczyt. Dużo było prawdy w tem, coś dowodził; są jednak ustępstwa, które należy robić bez względu, czy je słuszne, lub niesłuszne uznajemy w głębi duszy.
— Masz racyę Raffles’ie, faktem jest jednak...
— Nie kończ; wiem, co chcesz powiedzieć. Niema jednego człowieka na tysiąc, któryby tak jak ty postąpił, a jednego na miljon, któryby to uczynił bezimiennie.
— Co nasuwa ci przypuszczenie, że ja jestem ofiarodawcą?
— Wszyscy to utrzymują. Stałeś się Nasmyth’ie najpopularniejszą osobistością w rodzinnem mieście.
Nie widziałem nigdy większego zakłopotania, jak w owej chwili u tego nieużytego, gderliwego zazwyczaj człowieka. Ostre rysy fizyognomii Nipper’a złagodniały, wyraz jakby tkliwego rozrzewnienia wystąpił na zarumienioną twarz jego.
— Nie byłem nigdy popularnym — odparł — nie myślę nabywać dzisiaj tej popularności kosztem moich pieniędzy. Powiem ci szczerze Raffles‘ie...
— Daj pokój; nie mam czasu na dłuższą gawędkę. Dzwonek się odzywa. Nie należało jednak gniewać się na mnie, że cię nazwałem dobrym, szlachetnym człowiekiem, skoro jesteś nim istotnie w głębi duszy. Do widzenia kochany przyjacielu.
Nasmyth jednak zatrzymał nas chwilę dłużej. Oblicze jego rozpogodziło się słodko; można było czytać na niem stanowcze postanowienie.