Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/131

Ta strona została skorygowana.

Chłopiec przygryzł z dwóch stron szalejowy papieros, zapalił go i wśród gwałtownych napadów kaszlu wciągał ostry dym w płuca. Jest to radykalne lekarstwo, uważane po części za środek powolnego samobójstwa; stopniowo jednak przynosiło ulgę choremu, tak, iż dychawicznik, siedząc prosto, zdolny był wypić ożywczy napój. Odetchnąłem również swobodniej, gdyż bolesny był widok śmiertelnych zapasów, staczanych przez młodzieńca w kwiecie wieku, którego uśmiech opromieniał twarz niby promyk słońca, przedzierający się przez chmury. Pierwsze jego słowa były podziękowaniem za małą usługę, oddaną mu przezemnie z poczucia litości. To przypomniało mi, czem byłem rzeczywiście, a jednocześnie przywiodło na pamięć potrzebę pilnego czuwania nad sobą. Miałem też przygotowaną odpowiedź na uwagę, którą zrobił Medlicott, wlepiwszy we mnie przenikliwe wejrzenie.
— Wie pan — rzekł młody chłopiec — nie jesteś ani trochę podobny do detektywa, jak go sobie wyobrażałem.
— Bardzo mi to przyjemnie słyszeć, nie mógłbym wszelako nosić urzędowego munduru, gdyby on zdradzać miał mój zawód.
Towarzysz przygodny roześmiał się chrapliwym śmiechem. — Trafne bardzo zdanie — rzekł — można powinszować Towarzystwu Asekuracyjnemu z pozyskania człowieka pańskiej sfery na spełnienie wstrętnego zajęcia. I sobie też winszuję — dodał — że pan zawitałeś do mnie, w ciągu jednej z najprzykrzejszych nocy, jakiej nie zaznałem oddawna. Obecność pana ma dla mnie powab kwiatów podczas mroźnej nocy. Napijesz się wódki? Może przypadkiem zabrałeś z sobą wieczorną gazetę?