Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/135

Ta strona została skorygowana.

— Niesłusznie jak widzę, posądzałem pana... myślałem zrazu... no, nie wypada mówić, co myśleć mogłem.... zanim jednak spostrzegłem omyłkę moją... cały czas trzymałem to w kieszeni. — A jakby nagradzając niesłuszne podejrzenie dał mi swój rewolwer. Wziąłem broń, ale nie chciałem dotknąć jego ręki i wyszedłem z postanowieniem zasłużenia na uścisk poczciwej dłoni chłopca, lub przypłacenia życiem nieudanej próby. Na schodach wyjąłem pistolet Raffles’a, przewiesiłem go przez ramię i stąpałem na palcach, jak mnie tego nauczył mój przyjaciel. Sprawowałem się widocznie cicho bardzo, gdyż drzwi do pokoju za oranżeryą zastałem otwarte a płomień palącej się na stole świecy nie zadrżał nawet za mojem zbliżeniem. Wszedłszy do środka, zastałem tam nikczemnego obdartusa z latarką w ręku.
— Łotrze jakiś! — zawołałem i jednem uderzeniem, rękojeścią pistoletu powaliłem hultaja na ziemię.
Zadany cios nie świadczył o mojej sile fizycznej ani o mojej zręczności, los sprzyjał mi tylko, że pierwszy mogłem ugodzić złodzieja, zanim on zdążył na mnie się rzucić. Zaraz jednak poczucie solidarności zawodowej zbudziło we mnie wyrzuty sumienia, zwłaszcza, gdy stojąc nad zemdlonym z twarzą ku ziemi przeciwnikiem, spostrzegłem, że uderzyłem bezbronnego człowieka. Latarka wypadła mu z ręki i kopciła straszliwie; ciężko zaniepokojony podniosłem ją, uregulowałem wysokość knota a następnie bezwładne ciało rabusia odwróciłem ku sobie.
Czy mógłbym kiedykolwiek zapomnieć przerażenia doznanego w owej chwili? Ujrzałem przed sobą oblicze Raffles’a!