Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/149

Ta strona została skorygowana.

wajcie dokoła, podczas gdy pójdę potworowi zajrzeć w oczy.
Nieokrzesany gbur szedł na palcach niby słoń w menażeryi, a przestąpiwszy próg pokoju, zaciera ręce z radości i wołał:
— Chodźcie! chodźcie, zobaczycie jednego z waszych sławnych Wielkobrytańskich rzezimieszków bezwładnym, fraszka bydle ciągnione do szlachtuza.
Można wyobrazić sobie, jakie te słowa wywarły na mnie wrażenie. Bladawej córy sekretarz wszedł pierwszy, za nim wsunęła się strojna w cekiny dama; mnie brała ochota drapnąć przez drzwi niezamknięte na ulicę; zawstydziłem się jednak sam przed sobą za taki objaw tchórzostwa i przymknąłem drzwi, nie chcąc zawieść ufności Raffles’a.
— Podłe, obrzydliwe stworzenie; — wymyślał Barney — nasi zamorusani Indyanie, wyglądaliby obok niego jak przeczyści anieli z nieba. Nie chciałbym dotykając tej zasmolonej twarzy, powalać sobie pięści, ale gdybym miał na nogach moje grube buty, stratowałbym oszusta i wycisnął duszę z jego kadłuba.
Słysząc to, oburzenie dodało mi odwagi i wszedłem do pokoju za drugimi; w pierwszej chwili nie mogłem poznać wstręt istotnie budzącego przedmiotu, nad którym Maguire i jego towarzysze stali pochyleni. Tak starej, cuchnącej odzieży nie widziałem nigdy na Rafflesie, gdy ubierał się odpowiednio do swej pracy zawodowej. Powątpiewałem, czy to mógł być mój przyjaciel, lecz słyszany, przy końcu rozmowy naszej łoskot nie dozwalał łudzić się w tym względzie; bezwładny kłąb łachmanów leżał tuż pod aparatem telefonicznym, z bujającą się nad nim trąbką.