Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/162

Ta strona została skorygowana.

W końcu pozwolono mi odejść, z tem zastrzeżeniem, że w razie potrzeby będę wzywany na świadka.
Wróciłem do domu. Odźwierny przybiegł wysadzić mnie z dorożki z fizyognomią tak wzburzoną, iż zaraz odgadłem, że coś złego się stało.
— Złodzieje naszli pana mieszkanie — oświadczył — zabrali wszystko, co znaleźli pod ręką.
— Złodzieje byli w mojem mieszkaniu! — zawołałem strwożony, przyszły mi bowiem na myśl różne wartościowe przedmioty, z których posiadania nie umiałbym się wytłomaczyć.
— Zamek we drzwiach wyłamali — objaśniał w dalszym ciągu odźwierny — zauważył to dziś rano mleczarz. Teraz konstabl pilnuje mieszkania.
Wiadomość o obecności konstabla przeraziła mnie więcej jeszcze. Pobiegłem czemprędzej na górę. Zastałem nie proszonego opiekuna, czyniącego ołówkiem zapiski w swoim notesie; nie zważając na niego, pędziłem do miejsca, gdzie przechowywałem moje trofea; była to szuflada w biurku opatrzona sztucznym zamkiem; zamek znalazłem podważony — szufladę pustą.
— Brak jakich kosztowności? — pytał natrętny konstabl, idący w ślad za mną.
— Tak jest — odparłem — brak rodzinnych pamiątkowych sreber.
Mówiłem prawdę, tylko owe pamiątkowe srebra, nie były własnością mojej rodziny.
Zaraz jednak wpadłem na myśl trafną. Z wartościowych rzeczy nie zabrano nic więcej, lubo jakby umyślnie narobiono straszliwego nieładu w całem mieszkaniu. Zwróciłem się do odźwiernego, który szedł za mną, a którego żona miała obowiązek pilnowania moich ruchomości.