Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/170

Ta strona została skorygowana.

Nikt nie umiał zręczniej od niego korzystać z każdej nadarzającej się sposobności, stosować się do potrzeb chwili i porażkę nawet obrócić w zwycięstwo. Każdą możliwą okoliczność przewidział, każdy szczegół rozważył, wszystko należycie przygotował. Postanowiliśmy zejść się przy furtce w murze, opasującym zabudowanie folwarczne, gdzie miałem objąć komendę; lubo Raffles bowiem podjął się roli w przedsiębiorstwie, które przeprowadzał zawsze po mistrzowsku, stanęło na tem, że ja kierować będę wyprawą.
W terminie oznaczonym wyjechałem w stroju wieczorowym i wieczorowym pociągiem; minęłem ostrożnie granicę dawnej naszej posiadłości i wysiadłem na małej stacyi, gdzie wiedziałem, że mnie pamiętać nie mogą. Wskutek tego byłem zmuszony odbyć daleką pieszą wędrówkę, ale niebo zasiane gwiazdami, noc cicha, spokojna, czyniły przechadzkę w tych warunkach pożądaną. Raffles czekał już na mnie w miejscu wskazanem, a resztę drogi przebyliśmy, trzymając się pod rękę.
Podążyłem tu wcześniej — rzekł mój towarzysz — przypatrywałem się wyścigom, urządzonym „przez tych panów dla zabawki. Lubię wiedzieć z góry, z jakim człowiekiem będę miał do czynienia, nie potrzeba zresztą długiego czasu, iżby właściwą skalą zmierzyć osobistość Guilemard’a; dość zajrzeć do jego stajni. Nic dziwnego, że nie chce sam dosiadać swoich koni. Kolosalny z niego mężczyzna i umie znosić przykrości z tak godnym uznania spokojem, że to żalem mnie przejmuje, iż do tych doświadczonych przez niego przykrości, ja się jeszcze mam przyczynić.
— Cóż go złego spotkało — pytałem — czy padł jaki koń ulubiony?