Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/175

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze; zabierz prędko te pudełka; otwierać ich nie mamy czasu. Jakiemi drzwiami wyjść możemy na schody od tyłu?
— Temi na prawo.
— Chodź za mną.
— Ja raczej pójdę przodem, znam lepiej od ciebie miejscowość.
Poprowadziłem Raffles’a do drzwi sypialni, z ręką, na klamce wyobrażałem sobie straszliwą burzę, jaka spaść miała na głowy nasze. Wejść tu mogli jedynie złodzieje, obznajmieni dokładnie z rozkładem domu. Gdybyśmy dostać się zdołali do mego dawnego sanctorum, ukrywalibyśmy się w niem niepostrzeżenie całe dnie i noce.
Niestety, próżne marzenia! Raffles następował mi na pięty; otworzyłem drzwi i staliśmy krótką chwilę przy progu.
Skradając się na palcach, szedł po schodach zastęp biesiadników, uzbrojonych w kije, z twarzami czerwonemi jak burak; wiódł ich łysy olbrzym, który przystanąwszy na najwyższym stopniu, krzyczał: hola! głosem tak przeraźliwym, jaki nie odbił się nigdy o moje uszy.
Krzyk ten kosztował go więcej, niżeli mógł przypuszczać.
Dzieliła nas od wrogów niewielka przestrzeń tylko, z poręczą schodów na prawo i firanką zasłoniętemi drzwiami w głębi. Pociągnęłem Raffles’a do tych drzwi, nie zważając na wrzaski polujących na nas osłów.
— Uciekli! uciekli!
— Ho! he! hola!
— Tam! tam! pędzą!