Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/176

Ta strona została skorygowana.

Pędziłem rzeczywiście przez drzwi z firanką, mając za sobą Raffles’a. Słyszałem kroki czyjeś na dolnej połaci schodów; biegliśmy po stopniach w górę, z goniącą za nami czeredą w tyle. Ciemno było w korytarzu, lecz wiedziałem gdzie dążę. W kącie na prawo wypadało szukać drzwiczek prowadzących do pokoiku pod wieżą. Za moich czasów można było dostać się stamtąd po drabinie na wieżę. Trafiłem po ciemku do kąta i Bogu dzięki, znalazłem drabinę na dawnem miejscu! Szczeble uginały się pod nami, gdyśmy wdrapywali się na nie z chyżością czworonożnych zwierząt. Drzwiczki poziome w górze wypadało odryglować, odsunęłem ten rygel jedną ręką a drugą chwyciłem i wciągnąłem do wieży Raffles‘a, gdy tylko sam znalazłem stałe dla nóg oparcie. Mój towarzysz wskakując za mną, pchnął nieuważnie drzwiczki, które wyrwane z zawias, padły na dół z łoskotem.
Sądziłem, że usłyszę śmiertelny krzyk, którego z goniących za nami myśliwych, lecz żaden jęk nie dochodził uszu naszych. Oba z Raffles’em zachowywaliśmy głębokie milczenie, tylko czereda biesiadników na dole wrzeszczała na całe gardło.
— Rozbite doszczętnie — wołał jeden.
— Ukryli się w norze? — pytał drugi.
Gospodarza jednak huk padających drzwiczek, zamiast ogłuszyć, otrzeźwił raczej. Tubalny głos jego przestał się rozlegać, lecz niebawem usłyszeliśmy trzeszczenie szczebli drabiny pod jego potężnemi stopami.
Raffles pierwej jeszcze kazał mi zapalić stoczek, w jaki zaopatrzyliśmy się przezornie i przy tem słabem świetle oglądał wązkie okienka w murze.