Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/182

Ta strona została skorygowana.

gotne powietrze kwietniowej nocy przejmowało nas, ubranych w strój wieczorowy, chłodem do kości, powiększając udręczenia moralne, doświadczane wskutek niebezpiecznego położenia naszego; nadstawialiśmy uszy w stronę ścieżki od dworu z obawy, czy nie dojdzie nas odgłos kroków. Zrazu słyszeliśmy w stajni hałas, który przycichł wcześniej niżeliśmy się spodziewali, tak, że Raffles zaczął powątpiewać, czy wysłano rzeczywiście posłańców konnych po agentów policyi. Około północy doszedł uszu naszych turkot kół, a mój przyjaciel będący na czatach, przyszedł mi oznajmić, że to goście się rozjeżdżają, żegnani wesoło przez gospodarzy, której to wesołości nie umiał sobie Raffles wytłomaczyć. Przypisywałem ich dobry humor wpływowi trunków i zazdrościłem im szczerze sztucznego czy naturalnego ożywienia. Podparłszy brodę o kolana, siedziałem na ławce, gdzie dawniej ubierano się po kąpieli; drżąc z zimna, usiłowałem zapanować nad wewnętrznem rozdrażnieniem. Słyszałem znowu Raffles‘a wychodzącego cichaczem, lecz nie odzywałem się do niego ani słowem. Przypuszczałem, że wróci niebawem, nie widząc go czas dłuższy, wyszedłem z kolei, by odszukać przyjaciela.
Stłumionym głosem przywoływałem towarzysza razy kilka nadaremnie; niespokojny, odważyłem się wychylić z zarośli i dojść do miejsca, z którego widziałem światło we dworze, lubo panowała w nim cisza głęboka. Czyżby to był jaki podstęp z ich strony? Pochwycili może Raffles’a i czyhali na mnie teraz. W największej trwodze wróciłem do łazienki, gdzie dręczony obawą, usłyszałem wreście skradające się kroki na źwirem wysypanej ścieżce. Nie wyszedłem do mego przyjaciela, aż drzwi otworzyły się i stanął w nich męż-