Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/192

Ta strona została skorygowana.

Przekroczaliśmy granice Scotland-Yardu; spojrzerzeliśmy w twarz nieubłaganym stróżom bezpieczeństwa publicznego, którzy ziewając z utrudzenia czy nudów, wskazali nam olbrzymie drzwi i kamienne schody, jakie przebywać należało. Było coś złowrogiego w ich zachowaniu. Gdy znaleźliśmy się przypadkowo sami w korytarzu, Raffles skorzystał z tej chwili dla rozejrzenia się w miejscowości, podczas gdy ja utkwiłem wzrok w portrecie jednego ze zmarłych dygnitarzy policyi.
— Kochany stary gentleman! — zawołał Raffles obok mnie stając — jedliśmy z sobą niegdyś obiad, i czyniliśmy komentarze nad własną sprawą moją. Nie należy jednak wspominać o sobie w „Czarnem Muzeum“. Byłem raz w Whitehall, gdzie oprawadzał mię jeden z tych łapaczy, może właśnie ten, który się do nas zbliża.
Z pierwszego rzutu oka przekonałem się, że młodzieniec idący ku nam, nie był podobny do detektywa, o co posądzał go mój towarzysz. Twarz miał niemniej białą od wysokiego kołnierza koszuli; trzymanym w ręku dużym kluczem, otworzył drzwi na końcu korytarza i wprowadził nas do muzeum, którego chyba nie zwiedzał nikt z równem jak my zainteresowaniem. Sala była sklepiona, chłodna; wypadło otworzyć okiennice, odkryć szklanne gablotki, zanim mogliśmy dojrzeć rząd pośmiertnych masek, złoczyńców, wyglądających z półek na nasze powitanie.
— Ten chłopak nie jest groźny — szepnął Raffles, gdy nasz przewodnik oddalił się dla otworzenia okiennicy — niemniej należy być ostrożnym. Zbiór moich pamiątek jest tam w kącie; nie patrz w tę stronę, póki nie dojdziemy do niej właściwą koleją.