Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/203

Ta strona została skorygowana.

godzinnej pieszej włóczędze człowiek radby jak najprędzej pozbyć się obuwia.
Nie poszedłem go uściskać; siadłem w fotelu i spoglądałem na niego z żalem, oburzony nieczułością przyjaciela. Czyż nie domyślał się, co przecierpiałem z jego powodu?
— Wracasz z miasta? — pytałem tonem tak obojętnym, jakby kwestya ta mało mnie obchodziła.
— Wracam ze Scotland Yardu — odpowiedział wyciągając nogi i grzejąc je przed ogniem.
— Ze Scotland - Yardu! — powtórzyłem — słuszne więc były przypuszczenia moje, że tam się kryłeś. Zdołałeś jednak uciec szczęśliwie?
— Naturalnie, że to zrobiłem — odparł Raffles — Nie przewidywałem zbyt wielkich w tym względzie trudności, było ich mniej nawet, niżeli sądziłem. Wyszedłszy z Czarnego Muzeum, zastałem w biurze drzemiącego nad księgami policyanta. Zbudziłem go i spytałem o zapomnianą niby portmonetkę w jednej z dorożek kursujących po mieście. Sposób, w jaki mnie ten człowiek wysłał do stu diabłów, czyni zaszczyt przenikliwości policyi londyńskiej; w krajach nieucywilizowanych jedynie zadanoby sobie trud dochodzenia, skąd człowiek obcy znaleźć się mógł o tej porze w biurze policyi.
— Jakże się tam dostałeś Raffles’ie?
— Chcesz wiedzieć — odparł mój przyjaciel, spoglądając na mnie filuternie — miałem ważniejsze powody, skłaniające mnie do odwiedzenia Scotland-Yard’u, niżeli ci to wyznałem początkowo.
— Nie pytam, co skłaniało cię iść do gmachu, mieszczącego zarząd policyi — odparłem — radbym tylko