Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/24

Ta strona została skorygowana.

odtrąciła mnie od siebie i odezwała się głosem zdławionym:
— Ty, na Boga! ty jesteś! — Nie mogłem znieść bolesnego dźwięku jej mowy; biegłem z powrotem do okna biblioteki. — „Nie tędy, nie tędy!“ — wołała z rozpaczą — „wejdź tutaj“ — szepnęła, wskazując komórkę pod schodami, gdzie wisiały kapelusze i paltoty. Potem z głośnem łkaniem zamknęła drzwi za mną.
Słychać było bieganie, hałas, alarm, wszczęty w całym domu. Lekkie kroki dochodziły uszu moich z galeryi na górze.
Nie wiem, co skłaniało mnie do włożenia na nogi zdjętych poprzednio kamaszy; była to jakby instynktowna chęć wyjścia i oddania się w ręce poszukujących złoczyńcy ludzi. Nie potrzebuję mówić, czyje wspomnienie powstrzymało mnie od tego. Słyszałem powtarzane jej imię i niesiony ratunek zemdlonej. Poznałem wstrętny dla mnie głos Aleksego Carruther ochrypły, jak bywają zwykle głosy hulaków, zwracany do drogiej mi dziewczyny i cichą jej odpowiedź na pytanie przez kogoś drugiego zadane; to mnie przekonało, że ona nie straciła przytomności.
— Powiadasz pani, że uciekł na górę? Jesteś tego pewną?
Nie dosłyszałem słów przez nią wyrzeczonych; musiała prawdopodobnie ruchem ręki tylko wskazać na wschody, gdyż zaraz rozległo się takie tupotanie nad moją głowa, że zacząłem być w trwodze o własną skórę. Głosy jednak i krzyki oddalały się stopniowo, a niebawem doszły mnie inne lekkie kroki. W rozpaczy wyszedłem z ukrycia na spotkanie mojej wybawicielki, odwracającej odemnie oczy, jakbym również uczynił od spodlonej jak ja istoty.