Strona:E. W. Hornung - Pamiętnik złodzieja.pdf/46

Ta strona została skorygowana.

posługaczom miejscowym; oni byli może zajęci także całe popołudnie obsługą klientów, lecz potrafię wynagrodzić ich fatygę.
Nie obawiałem się tym razem jechać z moim pakunkiem przez więcej zaludnione ulice. Przebyte wrażenia zagłuszały słuszne o bliską przyszłość obawy. Wiosenne słońce nigdy nie świeciło jaśniej jak w tym dniu ciepłym miesiąca kwietnia. Drzewa w parku pokrywały się złotawo-zielonymi pączkami przyszłych liści, w sercu mojem budziły się jakieś radosne uczucia. Obok przejeżdżały dorożki z uśmiechniętymi wesoło studentami, dążącymi na wakacye Wielkanocne, za nimi ciągnęły wózki naładowane rowerami, różnego rodzaju sportowymi przyrządami; żaden jednak z tych chłopców nie był szczęśliwszym odemnie jadącym z ogromną skrzynią, lecz z większym jeszcze spadłym z serca ciężarem.
Na Mount Street oba z odźwiernym zanieśliśmy pakę do windy; wydała mi się teraz lekką fraszka, piórko; podniecony nerwowo, czułem się silny jak Samson. Będąc już w moim pokoju z drogocenną skrzynią pośrodku, chciałem ugasić pragnienie i naciskałem syfon z wodą sodową, gdy naraz ze zdumienia wypuściłem z rąk butelkę.
— Bunny!
Był to głos Raffles’a. Rozglądałem się dokoła; nie widziałem go ani w oknie, ani we drzwiach otwartych a jednak słyszałem niechybnie głos jego brzmiący radośnem zadowoleniem. Wreszcie spojrzałem na skrzynię i dostrzegłem oblicze mego przyjaciela z pod uchylonego wieka paki niby portret ujęty w ramy.
Raffles śmiał się szczerze, nie tworząc ani tra-