Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/231

Ta strona została przepisana.

banowego łoża. Ale pocoż mam opisywać szczegółowo niewypowiadziane przejścia tej nocy? Pocóż mam opowiadać jakto raz po raz prawie, aż do szaregu świtu, okropny dramat odżywania się powtarzał, jak za każdym razem następywało wyraźne pogorszenie się; jak przebieg sprawy miał pozory walki z niewidzialnym wrogiem i jak każda walka poprzedzała dziwną zmianę w trupie? Lepiej doprowadzić rzecz do końca.
Większa część strasznej nocy upłynęła, a ta co była nieżywa, poruszyła się raz jeszcze tym razem silniej, niż poprzednio, chociaż znajdowała się w rozkładzie silniejszym, od poprzednich. Dawno ustałem walczyć lub poruszać się i siedziałem sztywny na ottomanie, jak bezbronna ofiara wiru gwałtownych emocyi, wśród których najważniejszą może było nadzwyczajne przerażenie. Trup, powtarzam, poruszył się i to silniej niż poprzednio. Barwy życia zakwitły w twarzy z niezwykłą energią — członki zmiękły — i z wyjątkiem tego, że powieki były jeszcze mocno zaciśnięte i że bandaże dawały ciału grobowe pozory, mogłem myśleć, że Rowena zrzuciła z siebie całkowicie więzy śmierci. Ale jeżeli idea ta nie była nawet wtedy całkiem odpowiednia, nie mogłem dłużej wątpić gdy podnosząc się z łóżka, chwiejnym krokiem, z zamkniętemi oczami i jakby w śnie pogrążona, zaczęła wyraźnie posuwać się na środek pokoju.
Nie drżałem, nie ruszałem się, — gdyż