Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/263

Ta strona została przepisana.

niu ich zasług, to obojętnem dla nich było, co się stanie z moją duszą albo mojem ciałem.
W cztery i pół godziny balon zapełnił się dostatecznie. Przytwierdziłem więc kosz i umieściłem w nim wszystkie swoje przyrządy; teleskop, barometr z ważnemi zmianami, termometr, elektrometr, kompas, igłę magnetyczną, sekundnik, dzwon, tubę do mówienia itd. itd. — Także kulę szklaną z wypompowanem powietrzem, zamkniętą starannie korkiem — nie zapomniałem też o przyrządzie kondenzacyjnym, o nierozpuszczonym kleju, o lasce laku, znacznej ilości wody oraz innych zapasów, jak pekelfleisz, który mało zabiera miejsca, a wiele dostarcza pokarmu, zabrałem też ze sobą parę gołębi i kota.
W ten sposób doczekaliśmy się niemal brzasku dnia, to też czas już był na wyruszenie w drogę. Rzucając zapalone cygaro na ziemię, jakby przypadkiem, schyliłem się dla podjęcia go i zapalenia ukradkiem wystającego lontu. Manewr mój uszedł uwagi trzech moich towarzyszy; wskoczywszy do kosza przeciąłem jedyny powróz, który przytwierdzał mnie do ziemi, poczem wzniosłem się z niepojętą szybkością, unosząc bez trudu sto siedemdziesiąt pięć funtów balastu, którego mogłem mieć jeszcze drugą taką porcyę. Gdym opuszczał ziemię, barometr wskazywał trzydzieści cali, a termometr 19° Celsiusa.
Zaledwie wzniosłem się na wysokość pięćdzie-