Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/291

Ta strona została przepisana.

wiatr i gdzie rozlegle laki maków, oraz wysmukłych liliowatych kwiatów, rozciągały się na nużącej przestrzeni, milczące i bez ruchu.
Potem znowu powędrowałem w inny kraj, utworzony przez jedno jezioro o niewyraźnych zarysach, objęte dokoła chmurami. Ale te i tym podobne fantazye nie były jedynemi tworami mego podnieconego mózgu. W umyśle mym rodziły się też widziadła straszne i szpetne, wstrząsające wnętrze mej duszy samą możliwością swego istnienia. Ale nie dozwoliłem myślom moim zatrzymywać się czas dłuższy przy tych ostatnich spekulacyach, uważając prawdziwe i namacalne niebezpieczeństwa mej podróży za zupełnie na razie wystarczające.
O piątej po południu zajęty odświeżaniem atmosfery w mym pokoju, rzuciłem okiem przez klapę na kotkę z kociętami.
Kotka zdawała się znowu bardzo cierpieć, a nie wahałem się policzyć jej niepokoju głównie na karb trudności w oddechaniu; ale doświadczenie moje z kociętami dało bardzo osobliwy rezultat.
Spodziewałem się, że będą okazywać objawy bólu, chociaż w mniejszym stopniu niż matka, a to wystarczyłoby mi do poparcia mojej opinii, odnośnie do przyzwyczajenia w znoszeniu parcia atmosferycznego. Ale nie spodziewałem się ujrzeć kociąt po dokładnem zbadaniu w stanie wybornego