z nimi. Przekraczając ze swą jazdą kordon w Szczęsnówce, wysłał wódz do władz organizacyi narod. w Galicyi, uwiadamiając o swem przejściu kordonu i żądając przewodnika; pragnął bowiem przejść jedynie przez terrytoryum austryackie, które w owem miejscu tworzy węgieł, i udać się znowu na Wołyń. Zwrotu nawet tego rodzaju dokonano, przechodząc w Zbarazkiem około wsi Toków, pod Koszlaki, mając zapewne zamiar powtórnego ukazania się na Wołyniu, w okolicy Wyszgródka. Przewodnik, dany przez organizacyę galicyjską, żyd, wprowadzał na terrytoryum rossyjskie właśnie w tym punkcie, gdzie rossyjskie wojska były zgrupowane, co omal nie pociągnęło za sobą katastrofy. Czujność wodza ocaliła od niebezpieczeństw, a otrzymane wówczas wiadomości, że niepodobna rachować na natychmiastowe wejście na Wołyń oddziałów Wysockiego, skłoniły Różyckiego do tymczasowego rozwiązania swego pułku jazdy wołyńskiej.
Losy późniejsze ówczesnej walki sprawiły, że już się nigdy owe szyki, wyróżniające się karnością i odwagą, zebrać nie miały. Dzieje jedynego podczas Styczniowego powstania oddziału, który chlubnie walczył, odznaczał się karnością, zwyciężał, lecz nie był pokonany, zostały zamknięte.
Rozeszli się bojownicy, by się już nigdy nie zejść.
Kilka następnych miesięcy przepędził generał Różycki w Galicyi. Upłynęły mu one nie bezczynnie; lecz smutne, bardzo smutne wrażenia przesunęły się podczas owych miesięcy przed jego okiem.