— Taranie do tłuczenia kamieni! omało ramienia mego plecami swemi nie zgniotłeś! — cienkim i zaperzonym głosem zawtorował przyjacielowi ufryzowany i woniejący perfumiarz.
Dwu wykrzykom tym zawtórowało wiele innych. Za Pedanusem inni jeszcze setnicy i prości szeregowcy niemiłosiernie deptali ludzkie nogi ciężkiemi stopami swemi, ubranemi w szamerowane sandały, a silnemi ramionami roztrącali zuchwale ludzkie karki i plecy. Wyrostek jakiś, który właśnie przed chwilą, w weselu serca, przesyłał drwiące giesta ku przedstawionéj na obrazie gromadzie wojennych jeńców, obu rękoma pochwycił się za ucho i z głośnym płaczem przypadł ku ziemi. Nieusuwającego się prędko z drogi, jeden z żołnierzy poczęstował żartem, od którego z ucha nieszczęśliwego malca pociekł cienki strumień krwi. Łajania i przekleństwa ozwały się w tłumie. Kobieta jakaś, tuląc w objęciach zranionego chłopca, przeraźliwie wyrzekać zaczęła na zuchwalstwo i nieobyczajność żołnierzy, którzy niedawno męża jéj, ogrodnika, zrabowali z wiezionych do Rzymu jarzyn i owoców, a dziś zranili jéj dziecko...
— Czy na zuchwalców tych obywatel rzymski sądu i kary już naléźć nie może?
— Mnie śmiał potrącić, mnie, Sylwiusza, którego roboty zdobią pałac samego Cezara!
— Plecy moje długo pamiętać będą pięść twoję, Pedanusie, ale, na Herkulesa! jutro szambelanowi, którego wiernym klientem jestem, zaniosę flakon cynamonowéj perfumy i błagać go będę, aby skargę moję na ciebie wniósł przed oblicze bozkiego Cezara!
— Jeżeli uczynisz to, Wentury, dowiedziesz tylko, że głowa twoja daleko mniéj waży od łuta cynamonu. Powinieneś wiedziéć, że oddawna już na szali sądów rzymskich setnik posiada wagę stu pudów, a spokojny obywatel — jednéj setnéj łuta...
Głos jakiś poważny, smutny i ironią nabrzmiały, przenosząc wszystkie inne, zawołał:
— Niewdzięczne dusze!
Obejrzano się. Człowiek, który dwa te wyrazy wymówił, wysmukły był i zgrabny, lecz rysom jego przypatrzyć się było trudno, bo ocieniał je głęboki kapiszon płaszcza. Nic w tém dziwnego nie było. Mnóztwo ludzi kryło głowy przed słonecznym skwarem pod kapiszonami lub kapeluszami o szerokich brzegach.
— Co ten skrzeczy? mów daléj! Czy cię matka dwa tylko wyrazy wymawiać nauczyła? — śmiejąc się, wołano dokoła.
Człowiek w kapiszonie powtórzył znowu:
— Niewdzięczne dusze!
Pedanus podjął się wytłómaczyć zagadkowe słowa nieznajomego. Zwrócił się twarzą ku zgromadzeniu i wskoczył na łom marmuru. Z dala wydawać
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/131
Ta strona została skorygowana.