Pomiędzy dwiema grupami temi, wyosobnieni nieco, stali naprzeciw siebie dwaj ludzie: pretor Rzymu i syn Cezara.
Wysoki i silny Helwidyusz przerastał o wiele Domicyana, którego kształtną, lecz niewielką postać, malowniczo opływała purpurowa chlamida grecka. Twarz jego, niezdrową bladością okryta, dwoistą była. Gdy wprost na nią patrzano, posiadała rysy piękne i łagodne, z profilu zaś przywodziła na pamięć drapieżnego ptaka. Głowę miał na-pół już ogołoconą z włosów, postawę skromną i na cienkich wargach uśmiech przymilenia.
Śmiała twarz pretora zdawała się z bronzu wykutą, tak nieruchomemi były energiczne jéj rysy, w chwili, gdy witał on gościa, którego przybycie od rana już przez dworskiego gońca oznajmioném mu było.
— Pozdrawiam cię, Domicyanie! Czém służyć sobie rozkażesz, dostojny gościu mój?
Fania podniosła się z siedzenia i, ręki syna nie wypuszcząjąc z dłoni, oddała gościowi ukłon uprzejmy. Poczém wnet usiadła znowu, spokojna, i tylko po lekkiém drżeniu ręki, którą złożyła na szkarłatnéj tunice małego syna, odgadnąć było można wzruszenie, wybornie tajone.
Z powiekami skromnie spuszczonemi i przymilonym na ustach uśmiechem, Domicyan wskazał giestem stojącego tuż za nim Metiusa Kara, i łagodnym, przyciszonym głosem odpowiedział:
— Jeżeli raczysz, znakomity Helwidyuszu, udarować spójrzeniem swém tego oto przyjaciela mego, przyczynę, która mię tu sprowadziła, łatwo odgadniesz. Przybyłem, aby osobiście prosić cię o łaskawy dla niego wyrok w procesie, który wytoczył on przeciw Polli Argentaryi, wdowie po niegodnéj pamięci buntowniku, Lukaniuszu. Proszę cię, dostojny, abyś nie wahał się pomiędzy najmilszym przyjacielem moim a rodziną tego, którego imię ohydą zaprawia język każdego z prawych obywateli Rzymu.
W czasie przemowy téj, jedno tylko, niedostrzegalne prawie, drgnienie, przebiegło po czole pretora. Najwyższy w państwie sędzia, którego wyroki publicznie pętać probowano, z jednostajnie wciąż nieruchomemi rysy i uprzejmym głosem odpowiedział:
— Proszę cię, panie, abyśmy mogli o Lukaniuszu nie mówić wcale. To, co-byś o nim powiedział, miłém-by mi nie było; moje o nim słowa obraziły-by ciebie. Przyjacielowi twemu, Karusowi, Helwidyusz Priscus szczęścia życzy, ale pretor nie ma pamięci dla imion i stosunków ludzkich. Wyrok w sprawie Karusa i Argentaryi wydadzą przez usta moje prawa ojczyzny naszéj i sprawiedliwości.
Na twarz cesarskiego syna zwolna wstępować zaczął blady rumieniec. Za nim, w świcie jego, szeptano:
— Przepowiadaliśmy bozkiemu Domicyanowi odmowę zuchwalca tego. Powiedział: „Twarzą w twarz stojąc ze mną, śmiałość swą utraci...“
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/158
Ta strona została skorygowana.