kiem, przypadła do wozu Pretora i, na klęczki padając, czołem uderzyła o rzeźbioną oś jego koła.
— Przyjaciele! — do orszaku swego zawołał Helwidyusz — niech kilku z was do domu mego uprowadzi dzieweczkę! Zemdlała, powiadacie? Wnieś ją więc na wóz mój, Artemidorze.
Omdlewającą objęły giętkie ramiona, a nad uchem jéj schylone usta namiętnie szepnęły:
— Kochanko moja!
Otworzyła osłupiałe oczy, i gdy poznała chylącą się nad sobą twarz malarza, uśmiech niewymownego szczęścia przewinął się po zbielałych jéj ustach. A w téj chwili, przed wozem Pretora zjawiła się postać inna. Wyciskającą się z uliczki ciżbę ludzką, z Syryjczyków, setników i żołnierzy złożoną, wyprzedzał żyd stary, bosy, w podartéj sukni, z turbanem zsuwającym się na plecy i odkrywającym siwe, rozczochrane włosy. Biegł zdyszany, wołając:
— Tam przyjechał pan możny... sam Pretor... on sprawiedliwość uczyni... On wam powié, że kłamiecie, jak psy... że to nie on, ale ja... ja... Menochim...
Zatrzymał się przed stojącym na wozie Pretorem i schylił się ukłonem prędkim, a tak giętkim i nizkim, że czołem prawie ziemi dotknął. Wyprostował się również prędko, i śpiesznie, zanosząc się, z językiem plączącym się w ustach, mówić zaczął:
— Nie wierz im, najdostojniejszy! zlituj się i nie wierz im, o możny! Łgą oni! On nic nie winien. On nigdzie nie był i nic wam złego nie robił... w domu zawsze siedział i tkał sobie! On tkacz... spokojny taki.. Jagnię od niego łagodniejszém nie jest. Gdzie jemu do wojowania i podnoszenia buntów i do bluźnienia w amfiteatrze wielkości waszéj i cesarzy waszych... On-by nawet nie potrafił tego... taki łagodny... I rozumu na to potrzeba, a on głupi sobie... Zwyczajnie tkacz prosty... cha, cha, cha, cha!..
Śmiał się, śmiał się. Bose nogi jego dreptały po piasku, całe ciało wyłamywało się w dziwne sposoby, a z oczu, obłąkanych rozpaczą, strumieniem lały się łzy. Przyskoczył do woza, wspiął się na palce i usiłował do ust swych ponieść skraj togi Pretora.
— Powiem ci prawdę, najdostojniejszy — mówił — błagam cię, abyś mi wierzył. Wielki! miéj litość i uwierz w to, co ci powiem... On, to jest syn mój... to jest ten Jonatan, którego Syryjczycy z domu wyciągnęli, a setnicy przed oblicze twoje wiodą, nigdzie nie był i nic nie robił... To jest wielka omyłka... Za mnie go wzięto... Ja to chodziłem do Judei na wojnę przeciw wam... ja biłem się z wami u boku Jana z Giszali... ja w Egipcie bunt podniosłem, ja w amfiteatrze... Wszystko ja... ja... Menochim! A on nic! do niego to czysta przyczepka! Błagam cię, potężny, abyś wierzył... Ale jakże tu nie wierzyć, kiedy to czysta prawda... Rozkaż liktorom, aby
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/183
Ta strona została skorygowana.