mię skrępowali, a setnikom, aby puścili jego... Więźniem swym uczyń mię, zamiast niego, a jak pies u stóp twych czołgać się będę, dopóki nie skonam... Dlaczegoż nie rozkazujesz liktorom wiązać mnie? Wrogiem waszym całe życie byłem... Ach! ile ja tam w Judei żołnierzy waszych pozabijałem!.. jak ja w amfiteatrze głośno krzyczałem! A wy myślicie, że to on... ten niewinny... co zawsze w domu siedział i tkał sobie... cha, cha, cha, cha! Dlaczegoż, najpotężniejszy, nie rozkazujesz jeszcze wiązać mnie? Nie wierzysz mi? Liktorowie! wiążcie mię! litości! litości! wiążcie mię, liktorowie!
Bose stopy jego dreptały wciąż i podskakiwały; biegał od jednéj osi woza do drugiéj; złożone, gotowe niby do sznurów, ręce ku liktorom wyciągał. Podarta suknia obnażyła mu w kilku miejscach chude ramiona, światła pochodni migotały po twarzy jego, zmiętéj i zalanéj brylantową rosą. Nagle umilkł i, z oschłemi, osłupiałemi oczyma, trzęsąc się jak w febrze, u jednego z kół wozu na ziemi przysiadł. Przed wozem, Pedanus i Pudens, za oba ramiona trzymając, postawili Jonatana. Przytém mówili, gdzie widywali go i co uczynił. Z za potężnych ich pleców co chwila wyskakiwał Silas, wołając, że on-to go wynalazł i władzom rzymskim teraz wydaje. Wtórował mu grubym głosem Babas, i Chromia, przyskoczywszy, z żywą gestykulacyą ramion, srebrnemi obręczami świecących, potwierdzała słowa przyjaciół swoich.
— Liktorowie! — Na Syryjczyków wskazując, zawołał Pretor, — rozpędźcie mi te gady! Wy, sesetnicy, pozostańcie...
A do Jonatana krótko i ciszéj, niż mawiał zwykle, rzekł:
— Mów, Judejczyku!
Nigdy przedtém niewidywany u niego spokój oblewał postawę i twarz Jonatana. Jak nie wyrywał się przedtém z dłoni setników, tak teraz, z podniesioną nieco głową, oko w oko na Pretora patrzał. Na mgnienie oka w kruczym zaroście jego błysnęły białe zęby, co rzuciło mu na twarz wyraz dzikiéj nienawiści, lecz wnet potém spokojnym głosem zaczął:
— Starzec ten kłamał przed tobą, Pretorze, bo kocha mię bardzo. Wszystko zaś, co setnicy mówią ci o mnie, prawdą jest. Imię moje — Jonatan. Walczyłem z wami na wojnie; lżyłem was w amfiteatrze; nienawidzę was w sercu swojém. Gdyby mi Przedwieczny sto razy żyć pozwolił, sto razy czynił-bym tak, jako czyniłem. Oto wszystko. Każ ludziom swoim, aby prowadzili mię na śmierć.
Jakże podobnemi, jak dziwnie podobnemi z sobą były losy dwu tych ludzi: tego, który, stojąc na bogatym wozie, dłoń wspierał na berle i wyrok wydawać miał, i tego, który w podartéj odzieży, nędzny i schwytany, wyroku oczekiwał! Nie dziw téż, że Helwidyusz stał chwilę zamyślony, ze spuszczonemi powiekami i skamieniałemi rysy, i że ręka jego, na srebrnym orle wsparta, podniosłszy się zwolna, opadła na niego znowu. Do przyjaciół swych, którzy z blizka go otaczali, rzekł z cicha:
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/184
Ta strona została skorygowana.