Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

należałeś do szczupłéj garści tych, którzy, zamknąwszy się w świątyni, opuszczeni przez wszystkich, bronili świętości Izraela, aż dopóki bezbożne usta Tytusa nie rozkazały rzucić na nie główni pożogi! Cezar sam wié o tobie, pamięta cię Tytus, pamiętają pewno rzymscy żołnierze...
Jonatan podniósł głowę.
— A więc, — zawołał, — niech mię chwytają, więżą i uśmiercą, jak uśmiercili tylu braci moich, godniejszych i doskonalszych ode mnie!
Ale widząc, że Menochim od stóp do głowy zadrżał, łagodniéj dodał:
— Uspokój się, ojcze! pod dachem twoim przebędę tylko dni kilka. Niech oczy moje napatrzą się na twarz twoję, która była dobroczynném słońcem mego dzieciństwa; niech uszy moje nasłuchają się głosu twego, którego nauki uczyniły mię tém, czém jestem. Potém odejdę ztąd tak niepostrzeżenie, jak tu przybyłem, i skryję się w pewnym zakącie Gallii, gdzie kilku przyjaciół moich bezpieczny znalazło przytułek i gdzie mnie także odkryć nie zdoła wzrok prześladowców. Bądź spokojny. Starać się będę, by cię nie ugodził ten cios, na myśl o którym drży z bojaźni twoje dobre, ojcowskie, stérane serce!...
Uspokojony nieco, Menochim odsłonił twarz i, spojrzeniem szukając kogoś w głębi izby, zawołał: Mirtalo!
Na dźwięk imienia tego, twarz młodego Izraelity stała się znowu twardą i posępną, czarne brwi zbiegły się nad oczyma jego, które pół-badawczém, pół-srogiém wejrzeniem ogarnęły wysuwającą się z mrocznego kąta dziewczynę. Oderwała się od krosien swych, do których dotąd zdawała się być przykutą, i wyszła na światło lampy powolnym, trwożliwym krokiem. Widać było, że scena i rozmowa, których świadkiem była, silne na nią wywarły wrażenie. Twarz jéj oblewał gorący rumieniec; nieśmiały wzrok to chylił się ku ziemi, to z miękkim, rozrzewnionym wyrazem spływał na Menochima, to zwracał się ku Jonatowi, a spotkawszy się z badawczém wejrzeniem jego, zmącony spływał znowu na glinianą podłogę. Chudy ten, od nędzy zczerniały człowiek, z rysami stwardniałemi w walkach, z ponurym płomieniem w zapadłych oczach, budził widoczną trwogę w dziewczynie téj, o wątłém, delikatném ciele i duszy artystycznéj, rozkochanéj w pięknościach linii i barw, w całéj radośnéj i świetnéj promienistości rzymskiego świata. Ze spuszczonemi powiekami, milcząc, wysłuchała rozkazów Menochima, który mówił jéj, aby wnet poszła do domu Symeona i Sary, oznajmiła im o przybyciu Jonatana i prosiła ich o wieczerzę dla drogiego gościa. Potém, posłuszna i cicha, wyszła, bez najlżejszego szelestu drzwi za sobą zamykając.
— Bracia nasi nie zdradzą nas, — po odejściu jéj mówił Menochim, — wszyscy oni kochają cię i wysławiają imię twoje...
Jonatan, z brwią ściągniętą, chmurny i roztargniony, wpatrywał się w znajdującą się u stóp jego wklęsłość glinianéj podłogi.
— Ojcze! — zaczął z cicha, — odkąd odszedłem ztąd, Mirtala dorosła.