Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/73

Ta strona została skorygowana.
V.

— Artemidorze! Artemidorze! dokąd tak śpiesznie dążysz? I tak samotnie, w towarzystwie jednego tylko Heliasa swego! Gdzież są weseli przyjaciele twoi? czy opuścili cię twoi uczniowie i wielbiciele?
Tak brzmiał donośny i piskliwy, jakkolwiek wykwintnym akcentem wielkiego świata przyozdobiony, niewieści głosik.
Było to na ulicy, która, wypływając z pod bramy Ostyjskiéj, staczała się po pochyłości Awentynu, ku wysokiemu łukowi Germanicusa i przeświecającemu za nim szlakowi rzeki. Na rzece, z pod arkad łuku widać było most, łączący Awentyn z Janikulskiém wzgórzem, u którego stóp, nizko przy ziemi, szarzała i mrowiła się żydowska dzielnica. Długi rząd wykwintnych domów i arkad z towarami oddzielał ulicę tę od rynku rybiego, którego gwary i swędy przylatywały tu z powiewami wiatru. Ulica to była piękna jeszcze, źwierciadłem stwardniałéj lawy zasłana, w dwie kosztowne niby klamry bramy Ostyjskiéj i łuku Germanicusa ujęta, z bazaltowemi chodnikami, pełnemi przechodniów dostatnio ubranych; lecz czuć tu już było blizkość części miasta ubogich, handlarskich, ciasnych i cuchnących. Z pod wysokich sklepień bramy Ostyjskiéj wypłynęło na ulicę towarzystwo, złożone z kilku wystrojonych i wyperfumowanych mężczyzn, a na którego czele biegła raczéj, niż szła, żwawa i zgrabna Kaja Marcya, dogonić usiłująca wysmukłego mężczyznę w białéj tunice, za którym postępował jeden tylko młodziutki chłopak, w grecki chiton przybrany. Środkiem ulicy, kilku lektykarzy niosło, połyskującą ozdobami, lecz pustą lektykę. Kaja Marcya wolała chodzić po mieście pieszo, bo tym sposobem łatwiéj zatrzymywać się mogła we wszystkich bramach i portykach, pod wszystkiemi łukami i arkadami miasta, aby tam patrzéć, słuchać, podsłuchywać, chwytać po drodze znajomych i nieznajomych, wabić i pociągać