— Imię twoje, ojcze, sławném i czczoném będzie wśród Izraela... — zawołał Jonatan.
Menochim przecząco wstrząsnął głową.
— Imię moje! — odpowiedział — nie, Jonatanie! Przed tobą jednym otworzyłem duszę moję i na ustach twych kładę pieczęć tajemnicy. Cóżem ja jest? Nieznany, ubogi, pogardzany. Któż mnie słuchać zechce? Ja chcę, aby każde słowo moje było dla Izraela kroplą balsamu i dzidą obrony. Dlatego wyrzeknę się chluby z dzieła mojego, ogłoszę ludziom, że jest ono spuścizną wielkiego naszego Ezdrasza. Temu, kto niegdyś, po wyzwoleniu z niewoli mniéj srogiéj, niż nasza, odbudował Syońską świątynią, wielkiemu skrybie, prorokowi czasów dawnych, łatwiéj uwierzy lud i łacniéj od pieśni jego zapalać się i krzepić będzie, niż gdyby wiedział...
— Wyrzeczesz się więc chluby wszelkiéj z dzieła, które było pracą całego życia twego?
— Nie żądza chluby wiodła ręką i sercem mojém — odrzekł Menochim, a po chwili, ze schyloną twarzą, splecionemi dłońmi i rytmicznie kołyszącą się postacią, pokornym, błagalnym głosem, niby modlitwę mówić zaczął: — Zamień mię, Przedwieczny, w cień nikły, w płomień dogorywający, w marne ziarno piasku! obym, Przedwieczny, stał się przelatującym powiewem wiatru, zeschłym liściem, miotanym po pustych polach, obym zniknął i rozwiał się, jak biała mgła przed promieniem słońca, jak płowa kurzawa pod kopytem jeźdźca... Niech, o Przedwieczny! imienia mego z pokolenia w pokolenie nie wymówią żadne ludzkie usta, i na grobie moim niech pusty chwast z ciernistym przewija się głogiem; lecz z duszy mojéj do duszy ludu mego przenieś choć jednę iskrę nadziei, z pieśni méj uczyń dla niego jednę minutę trwania, pracą mą otrzyj mu z oka jednę łzę boleści...
Drobne, dziewczęce dłonie wyciągnęły się z cienia i sięgały po opuszczoną na suknią rękę Menochima. Postawa Mirtali pokorną była. Zrozumiała wszystko. Wyciągnęła ramiona i już, już, obok Jonatana przychylić się miała ku jego stopom; gdy nagle cofnęła się znowu w cień i obie dłonie niespokojnie przycisnęła do piersi, tam, gdzie, za suknią ukryta, spoczywała cienka tabliczka, zapełniona pismem Artemidora; zarazem szepnęła cicho:
— Nazwał mię perłą, tonącą w kałuży... klejnotem najdroższym jest dusza ojca mego!
Nagle poskoczyła, z błyskawiczną szybkością stanęła pomiędzy Jonatanem a drzwiami i, miękki pas swój zrywając z siebie, rozpostarła go szeroko, niby płachtę, którą-by okryć się chciała. W szeroko otwartych oczach jéj malowało się przerażenie. Przerażenie téż wstrząsnęło ciałem Menochima, który, twarzą ku drzwiom siedzący, zarówno jak Mirtala, ujrzał w drzwiach, cichutko z zewnątrz uchylonych, zaglądającą do izby głowę, rudemi włosami okrytą, i twarz żółtą, z małemi, świecącemi oczyma, bystro i ciekawie obiegającemi izbę. Jonatan, plecami ku drzwiom zwrócony, nie widział nic.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/86
Ta strona została skorygowana.