wspólną przeszłość naszę. W dnie letnie, małéj dzieweczce, bawiącéj się przed progiem domu Menochima, przynosiłem nieraz z ogrodu Cezara rozkwitłe róże; w zimie, drżącą i drobną, owijałem ją płaszczem moim. Był dzień, w którym, pośród Appijskiéj drogi, wyrwałem cię z pod kopyt rzymskiego jeźdźca. Ty wczoraj odwdzięczyłaś mi tę przysługę, roztropnie i śmiało zasłaniając mię przed wrogiem. W piersi mojéj, Mirtalo, mieszkało kiedyś serce łagodne, a srogim ogniem zapaliły je i powłoką żelazną okryły gniewy wojny i męki tułaczki. Teraz, kiedy na ciebie patrzę, powraca do mnie pogodna młodość moja. Milszą mi jesteś nad źrenicę oka mego; piękne są jagody lica twojego, jak u synogarlicy, a szyja twoja jako klejnoty; usta twe — jabłka granatu, a włosy — szkarłat królewski, przetykany złotem...
Na wychudłą i zczerniałą twarz tę wystąpił wyraz namiętnego, pół-nieprzytomnego marzenia. W zapadłych, ciemnemi kołami okrążonych oczach, błysnął płomień, podobny temu, z jakim pielgrzym spragniony, po wielu dniach, spędzonych śród piasków pustyni, przybliża usta swe ku wodom strumienia. Ona odwracała wciąż twarz, a pobladłe usta jéj niedosłyszalnie szepnęły:
— „Oczy masz piękne i wymowne, Mirtalo, a usta twoje podobne są do koralu, zwilżonego rosą...“
I z oddali, z oddali, usłyszała głos, który kiedyś, w dźwięcznéj mowie Latynów, słowa te wymówił. Odtąd, dwa głosy przemawiały do niéj: jeden blizki, tuż przy niéj brzmiący twardo i ponuro, drugi młodzieńczy, świeży, śpiewny, oddalony, tak oddalony, jakby z innego dolatywał świata...
— Krwawa wojna i długa tułaczka uczyniły mię takim, jakim jestem. Lecz minął już dla mnie dzień bojów i mąk. Poślubię cię tu, oblubienico moja, w ciszy i skromności, jako przystoi czasom niedoli. Nie chcę wieńca na głowę moję, ani fletów i cymbałów przed ślubnym orszakiem; nie będą cię nieść drużbowie w lektyce błyszczącéj, i kwiatami włosów twych nie przyozdobią drużki... samo bowiem wesele zwyciężonego rycerza poważne być powinno i owiane wonią świętego smutku...
Z odwróconą wciąż twarzą i coraz bledsza, Mirtala szeptała:
— „Pozostań w domu Fanii. Piękność i wesołość ujmą cię tam w twórcze swe ramiona, a ja przychodzić i uczyć cię tam będę sztuki malarskiéj...“
Rękę jéj ku piersi swéj przyciągając, Jonatan mówił daléj:
— Powiodę cię z sobą na ziemię wygnania, ale śród któréj nikt nas nie odnajdzie i nikt nie zburzy spokoju naszego. W nizkiéj i ciemnéj chacie, ukrytéj przed światem ścianami gór gallijskich, ustawimy dwoje krosien, na których ja tkać, ty haftować będziesz. Pracą rąk zarabiając chleb nasz i dzieci naszych, przeżyjemy dni nasze, nieznani i zapomnieni...
— Uczynię z ciebie drugą Jaję z Kryzykosu... królową będziesz w czarowném państwie sztuki... otoczą cię kołem radosném wszystkie rozkosze sławy i miłości!...“
— W gorący dzień lata wywiodę cię, małżonko moja, do winnicy, któ-
Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/97
Ta strona została skorygowana.