Strona:Eliza Orzeszkowa - Mirtala.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

ry Jonatan powoli z ziemi podnosił, drgnął i stanął. I po jego twarzy przemknęły także trwoga i odraza, lecz wkrótce znikły. Jonatan powstał i, plecami o ścianę wsparty, z uroczystą powagą i surowym głosem rzekł do Menochima:
— Justus był tu. Mówił mi on, ojcze, że poganie sami gromią bezwstyd Bereniki. Dlaczegoż pomiędzy wami nie znalazł się nikt, kto-by słowem śmiałém powściągnąć sprobował zgorszenie, zatruwające dusze naszych niewiast? Niejedna z izraelskich dziewic, ojcze, wstępować zapragnie w ślady Bereniki!...
Na dole, kilka świeżych kobiecych głosów wołało Mirtali. Dziewczyna szybko zbiegła ze schodów i przed drzwiami domu wpadła w ramiona kilku dziewcząt, które, chwytając ją za ręce, obejmując kibić jéj i szyję, zarzuciły ją pytaniami i wnet uprowadzić ze sobą chciały.
— Matka nasza zabroniła nam wracać bez ciebie, bo jesteś zawsze pieszczotą jéj oczu i nie może ona długo obejść się bez swojéj hoszeb! — śnieżne zęby ukazując w serdecznym uśmiechu, mówiła rudowłosa Lia, najmłodsza córka Sary.
Najstarsza z sióstr, wysoka, w żółtéj sukni i bogatym pasie, zgrabna Rachela, z dumném czołem, ocienioném kruczym warkoczem, poważnie głaskała dłonią ogniste włosy niższéj i młodszéj od niéj dziewczyny.
— Odkąd oblubieniec twój wrócił do domu waszego — mówiła — stałaś się, Mirtalo, zamyśloną i milczącą. Myślisz zapewne o tém, jakiem szczęściem obdarzył cię Pan, czyniąc cię wybranką wielkiego męża!...
— Ojciec mój, stary i chory Aron, który wraz z tobą codziennie siadywał w Awentyńskim portyku, przyszedł dziś do domu Sary, aby wraz z Symeonem udać się na Zgromadzenie Święte. Pragnie on także zobaczyć ciebie, bo byłaś zawsze perłą dla jego oczu, tam, gdzie was oboje otaczali zawsze sami ludzie obcy.
Słowa te wymówiło szczupłe, ubogo ubrane i nieśmiałe dziewczę, z bladą, mizerną twarzą i cierpiącém wejrzeniem dużych, myślących oczu. Mirtala, która innych przyjaciółek swoich nie zdawała się wcale słyszéć, zarzuciła ramię na szyję biednéj i nieśmiałéj Eli, córki starego, chorego Arona, i długim pocałunkiem usta swe do bladych ust jéj przycisnęła. Była ona zawsze najmilszą jéj z rówieśnic i towarzyszek wszystkich, dlatego może, iż równie jak ona improwizować umiała wzory haftarskie, i tak jak ona, nosiła w sobie nieokreślone tęsknoty za czémś, co było może ideałem piękna i niedostępnemi im urokami życia. Średnia córka Sary, mała, żywa, ognista Miryam, niecierpliwie uderzała w ziemię dzwoniącym swym sandałkiem.
— Czy nie zamierzacie, — wołała — spędzić przed drzwiami Menochima całego wieczoru? Gdy raz otworzycie usta, nie możecie już nigdy nagadać się do syta! Zamiast całować się z Elą, spójrz na niebo, Mirtalo! Zanim dojdziemy do domu rodziców naszych, słońce zajdzie całkiem!