Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/560

Ta strona została uwierzytelniona.

— To nic, że oni niewinni! jeśli ludzie uwięzić ich mogli, mogą i zamordować! ja ich już nigdy więcej nie zobaczę!
Przy ostatnich wyrazach wybuchnęła łkaniami, ale ani jedna już łza nie popłynęła z jej oka; tylko policzki jej zafarbowały się krwawymi rumieńcami, a biedna głowa ogołocona z pysznych włosów, które zdobiły ją niegdyś, powoli skłoniła się i opadła na żelazną poręcz łoża. Kiedy Piękna otoczyła ją ramieniem, i nie wiedząc jakiem słowem przemawiać ma do tej odrętwiałej z rozpaczy istoty, zmiękczyć ją pragnęła nową pieszczotą, Monilka usunęła ją od siebie. — Po co to wszystko? — rzekła, — dziękuję ci żeś przyszła, ale nie staraj się mnie pocieszyć. Jestem ugodzona w serce i rozum. Zdaje mi się, że ze wszystkiego co było kiedy we mnie, ze wszystkich uczuć i myśli, jakie mieć mogłam, pozostały tylko kolące, rozpalone gruzy.
Gdyby cios, który spotkał Monilkę, dotknął kobietę starszą, doświadczeńszą, więcej nawykłą do cierpienia i wprawną w rozgmatwywanie zagadek życia, dzieło jego nie byłoby może tak okropnem i druzgocącem. Boleść i niedola wszelka wtedy tylko wzmacniają i podnoszą moralnie człowieka, gdy znajdują w nim samym oddziaływaczy, jakiemi są potężne uczucia i dojrzałe myśli. Monilce brakowało tych sił duchowych, które niby cudowne zdroje, krzepią, obmywają i we wzniosłe krainy unoszą serca