Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

śnieniem oswobodzona z okowów apatji, tajała w smętnej słodyczy wspomnień. Dembieliński zwracał się ku niej często z rozmową, i oddawał jej te drobne przysługi, do jakich sąsiedztwo przy stole często podaje sposobność. Słowa jego zwrócone do niej, uważne były i nieledwie serdeczne; a ruchy i spojrzenia pełne uprzedzającej grzeczności, graniczącej z uszanowaniem. Czy pragnął wynagrodzić zadaną jej dziś srogą boleść, i wymazać z własnej pamięci ten trjumf nad słabą kobietą, który zdala zdawał mu się pożądanym, a osiągnięty upokorzył go przed samym sobą? Czy ona odgadła ten zwrot zaszły w jego uczuciach, i ucieszyła się nim jak czemś, co uwalniało ją od srogich męczarni? Patrzała na niego i kilka razy z niezmiernem wysileniem cofnęła łzę gwałtem dobywającą się z pod powieki. Byłato łza gruba, paląca; ale ustąpiła wnet przed uśmiechem sprowadzonym na usta jakąś tajemną, niemal radosną myślą. Powstawszy od stołu, Ewa zbliżyła się znowu do męża.
— Kochany Sewerynie — rzekła głosem łagodnym i zupełnie pozbawionym cierpiących brzmień, jakie cechowały go wczoraj jeszcze, — naszego gościa zostawiam tobie i Krystynie, a sama pójdę do moich pokojów na krótką godzinkę. Ale wieczór spędzimy razem, i jeśli zgodzisz się na to, w twojej pracowni na górze. W moim pokoju niema kominka, a wiem, że ty i Krystyna lubicie spędzać wie-