Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.
—   114   —

Powtórzyła to z prośbą w głosie. Dembieliński z lekkiem zdziwieniem spojrzał na mówiącą, ale twarz jej znowu ukryła się w cieniu.
— Pani — zaczął z pełnym uszanowania i wdzięczności ukłonem.
Ale hrabia nie pozwolił mu dojść do słowa. — Kochany gościu — rzekł podając mu dłoń roztwartą, ciepłą i szczerą — powiedz otwarcie, jak długo zamierzasz przebywać w ojczystych stronach, i czy bardzo ci śpieszno zająć oczekujące na cię miejsce poselskie?
— Spieszno mi nie jest — odpowiedzieł Dembieliński; — książe P. którego będę miał zaszczyt zastąpić, dla widoków tak swoich osobistych jak rządu któremu służy, pozostanie na miejscu swem jeszcze kilka miesięcy. W połowie lata dopiero obowiązany jestem do zajęcia jego stanowiska, a cały ten czas postanowiłem poświęcić odpoczynkowi ciała i umysłu, na co też i otrzymałem pozwolenie Monarchy.
— A więc, kochany panie — zawołał hrabia — należysz do nas; połowę przynajmniej czasu przeznaczonego na odpoczynek, który słusznie ci się należy, oddać nam musisz. Krewnych blizkich o ile wiem nie masz; zresztą wszyscy ludzie którzy lubią się i rozumieją, są sobie krewni. A nigdzie pewnie nie znajdziesz głębszej ciszy jak ta, która miły wpływ wywarła tu na ciebie; od znudzenia zaś