Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   183   —

lan matki, klaszczącej w dłonie przed małym braciszkiem i śmiejącej się z nim na wyścigi. O parę kroków dalej siedział na sporym drewnianym koniu czteroletni chłopak z różową pyzatą buzią, ale nie śmiał się jak dwoje innych dzieci, tylko z bardzo zamyśloną i ze spuszczoną złotą główką, plątał i związywał kolorowe taśmy uzdy i wędzidła wierzchowca. Na ziemi leżał roztwarty elementarz, z ogromnemi literami zdobnemi w jaskrawe esy i girlandy.
Z drugiej strony komina, ocieniony nieco ekranem, stał stół owalny, białą serwetą okryty, wszelkiemi przyrządami do wieczerzy zastawiony. Stały na nim szklanki ze szkła prostego, ale czyste jak z kryształu, parę filiżanek do kawy, ser, spora pszenna bułka, świeżutkie masło przykryte szklaną osłoną, kilka nakoniec garnuszeczków śmietanki, której grube żółtawe kożuchy przynieść mogły zaszczyt najlepszej nawet gospodyni, i wzbudzić apetyt w najmniej głodnym gościu. Wszystkie te osoby i wszystkie te przedmioty ujęte w ramy białych ścian pokoju, i obficie oświetlone czerwonawo-złotym odblaskiem płomienia, przedstawiały obraz pełen życia i kolorytu, podobny nieco do tych scen flamandzkich, które przeniesione na płótno pociągają oczy widza tryskującem z nich bogactwem zdrowia, wesołości i dobrobytu.
Kobieta siedząca przed kominem bawiła się wybornie, śmiech jej swobodny splatał się z chórem