Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

Włóczęga zamyślił się.
— Pójść do miasta, — rzekł, — łatwiej to powiedzieć jak uczynić! To już ostateczność. Trzeba pomyśleć o innym sposobie.
— Myśl sam, — rzekł Suszyc spoglądając na wierzchołek drzewa, kołyszący się jak płomień świecy zapalonej światłem niebieskiem.
— Wszakże masz dojną krowę, dla czego jej nie doisz? — z głuchym, przykrym śmiechem rzucił włóczęga.
Dziwny uśmiech zadrżał na całej twarzy Suszyca. Nie odpowiedział nic, i podniósł wzrok jeszcze wyżej, ku białej chmurze, lecącej jak motyl w światło księżyca.
— Powiedz temu człowiekowi, aby dał mi pieniędzy, — ponowił włóczęga.
— Jakiemu człowiekowi? — zapytał Suszyc, niezmieniając kierunku wejrzenia.
— A temu, co tak dobrze wyglądał na hrabiego.
— Ba! — wymówił Suszyc z uśmiechem, — gdybym go miał teraz pod ręką....
— A gdzież on?
— Daleko! daleko! tak prawie daleko od nas jak ta chmura!
— Ba, ba! czy umarł?
— Nie, żyje.
— A gdzież?