Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
—   263   —

śląc może o urodzinach nowego człowieka, które odbywały się w jego wnętrzu. We wzroku jego wpatrzonym w różowe światło jutrzenki, odbiła się nieraz śmiertelna walka pysznego, napół rozdartego umysłu. Nieraz usta jego tak dumne i szyderskie niedawno, zwarły się od bolu albo zadrżały dolegliwem poczuciem tajemnej jakiejś trwogi czy palącego wstydu. Ale jakiemikolwiek były te uczucia, których doświadczał w godzinach samotnych, te myśli i zagadnienia z jakiemi bojował jak szermierz torujący sobie drogę ku prawdzie, to jednak pod ich wpływem twarz jego oblekała się żywszym kolorytem i łągodniejszym wyrazem niż ten, jaki cechował ją wprzódy; w oczy wstępowały jeden po drugim coraz żywsze blaski; uśmiech szczery, swobodny, coraz częściej wstępował na usta, spędzając z nich chłód i szyderstwo.
Umysł jego pyszny, i od najwcześniejszej młodości pogrążony w niezdrowej, bo sztucznej atmosferze, zaczynał może wierzyć w to, o czem wątpił dotąd, czemu nawet przeczył nieraz stanowczo, tak myślą jak ostrem i błyszczącem słowem, wypowiadanem w zebraniach wielkiego świata, lub wypisywanem na kartach, które wpadały pośród tłumów jak błyskawice, wzniecając pożary niszczące lecz świetne. Zaczynał może wierzyć w czarodziejską piękność natury, w uroki poezji, w możebność nieskalanej czystości, we wznio-