Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/327

Ta strona została uwierzytelniona.
—   321   —

serca? Przed niemi leżał otwarty świat piękny, szeroki, pełen słońca, blasków, świeżości... może szczęścia i zachwytów, jakie daje miłość podzielona; a ona okiem ścigać ich tylko mogła z pomiędzy ciasnych ścian swojego salonu, przez zimne szyby okien, z sercem nurzającem się w bezbrzeżnej goryczy uczuć pozbawionych nadziei. Odkryła twarz i chciwe spojrzenie puściła w kierunku w jakim udało się dwoje tych ludzi. Szli ciągle obok siebie. Ewa pochwyciła z gotowalni szkła przybliżające. Tamci szli ciągle jednostajnym krokiem; Ewa widziała jeden już tylko profil, ale byłto profil Anatola. Wydało się jej, jakoby na te rysy tak dobrze jej znane, tak namiętnie przez się ukochane, spływała teraz zwolna dziwna jakaś jasność. Byłżeto blask słoneczny, obejmujący mu głowę? Nie; bo oto promień złoty zsunął się niżej, a twarz jego jaśniała przecież coraz bardziej niewymowną jakąś radością, jakąś głęboką rozkoszą... Zdawałoby się, że w tej chwili zsunęła się do szczętu kamienna, zimna powłoka okrywająca zwykle twarz pięknego mężczyzny, a rysy jego wróciły do tego typu, jaki przedstawiać powinny były wedle natury, która wyrzeźbiła je z tak troskliwą zda się miłością. Zwrócili się w inną stronę, a za nimi zwróciła się lornetka kierowana drżącą ręką Ewy. Choć spostrzega wyraźnie smukłą i kształtną postać swej