Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/386

Ta strona została uwierzytelniona.
—   380   —

mego dziecka... Hrabia litościwy... zobaczę się z nim... powiem, że zbrzydło mi już takie życie... Kto wie! może będę jeszcze jak ten krępy jegomość chodził z córką na spacer... Hrabia nigdy muchy nawet nie zabił...
Mówił ze wzrokiem wbitym w ziemię, krwiste pręgi wystąpiły mu na czoło, usta spalone gorączką drżały pośród splątanych, ognistych włosów zarostu. Odwrócił się nagle, i szerokiemi, nierównemi krokami poszedł w stronę, kędy ulica stykała się z polem. Suszyc stał nieruchomy, z opadłą na piersi głową. Nie znać w nim było trwogi, ale w pół gorzki, w pół szyderski uśmiech przewijał się po zwiędłych jego wargach. Przez chwilę zdawał się namyślać nad tem co czynić mu wypadało; potem zwrócił się w stronę przeciwną tej w jaką udał się Rycz, i bardzo pośpiesznym krokiem podążył ku placowi, kędy zazwyczaj zgromadzały się i oczekiwały na zapotrzebowanie przechodzących jednokonne dorożki, jedyne publiczne powozy miasta N.
Zmrok zapadał. Byłato ta sama pora dnia, ta sama godzina i chwila prawie, w której w Dolinieckim zamku Krystyna Dembielińska wchodziła do pokoju rozpłakanej, zgnębionej swej matki, i pochylała się nad nią ze słowem pociechy, i niczem niezrażonej miłości na ustach.