Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/540

Ta strona została uwierzytelniona.
—   534   —

stał tego wspaniałego pałacu! Jestto dziedzictwo familji Rrrorenstaubenów. Przybędzie tu wnet księżniczka moja córka, muszę na nią czekać... Nie ruszę się ztąd ani krokiem!
Głos jego przewlekły zrazu i uroczyście nastrojony, wpadł znowu przy końcu w wysokie, piskliwe tony, a przy wspomnieniu o córce zmieszał się z chrapliwym chichotem i niewyraźnemi jakiemiś jękami. Lekarz spojrzał ku łożu chorego, wzrok jego chmurny i niespokojny spotkał się z oczami Kazimierza, które cierpiące i omglone, jaśniały przecież wyrazem zupełnie przytomnej myśli i łagodnych, miękkich prawie uczuć. Po chwili oczy te zwróciły się zwolna na twarz hrabiego, który stał w pobliżu łoża.
— Panie — szepnął Kazimierz, — niech pozostawią w spokoju tego biednego starca... daremnie lękacie się, aby widok jego nie przyśpieszył ostatniej mojej chwili... Przywykłem do niego... a wiem dobrze że wnet skończy się dla mnie wszystko...
Mówił to ledwie słyszalnym głosem, tak spokojnie, że lekki nawet uśmiech zarysował się wkoło białych ust jego. A jednak krótkie te słowa wyczerpały mu siły. Z widocznem wysileniem zaczerpnął powietrza w pierś, dla której oddychanie było już ciężkim mozołem; przymknął oczy i przez chwilę leżał pogrążony w zupełnej nieruchomości.