Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/547

Ta strona została uwierzytelniona.
—   541   —

i śpiewające ptaki... poszłam więc w służbę na wieś; ale gdy tam byłam, spostrzegłam że przestałam lubić zieleń i kwiaty i ptaki i wszystko... Służyłam u bogatego chłopa, który miał własny dom i pole... żęłam mu zboże... nosiłam na sprzedaż jaja i ptastwo... żona jego biła mię pięścią, dzieci i domownicy nazywali mnie dziką... Tak, zdziczałam, zestarzałam się, i niewiem już gdzie się podziała dawna Monilka... ukochane dziecię mego ojca... z białą twarzą i długiemi kosami...
— Monilka! Monilk!a — piskliwym głosem zawołał obłąkany starzec, który wpatrywał się w nią z uporczywem natężeniem, odkąd stała na środku pokoju w obfitem oświetleniu. Zdawał się ją poznawać; roztworzył ramiona i postąpił krok naprzód. Ale ona odetchnęła tylko głęboko, i mówiła dalej.
— Otóż widzicie jakiem było życie moje! a jednak to nic jeszcze nie znaczy w porównaniu z dzisiejszym wieczorem... Po dziesięciu latach niedoli i tułaczki zobaczyć znowu twarze ukochane, ujrzeć w nich wiosnę swego życia... wspomnienie zabitych nadziei... O! miałato być radość wielka, nieopisana, nieprawdaż? Wezwano mię... powiedziano że oni wracają... że już wrócili... Biegłam... leciałam... podnosiłam ręce do nieba... nie czułam ziemi pod nogami... Przyszłam... ujrzałam ich... i cóż?