Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

oblekając na znak żałoby białe i ozdób wszelkich pozbawione tuniki. Byli to Korneliusz Tacyt i Pliniusz Sekundus, których talenta i wzajemna przyjaźń sławnymi już czynić zaczynały. Piérwszemu z nich surowość myśli i z niéj może powstała przedwczesna ponurość, okrywały młodziutkie rysy; drugi, żyjące przeciwieństwo ulubionego przyjaciela, zdawał się być upostaciowaniem światowéj uprzejmości i niewieściéj prawie słodyczy. Z cicha rozmawiał z nimi i przekonywać ich w czémś usiłował, pedagog i retor Kalenus, słynny z uczoności i cnoty, lecz więcéj jeszcze z niezmiernéj miłości, którą obudzić zdołał w małżonce swéj, bogatéj patrycyuszce i znakomitéj poetce Sulpicyi.
Niewiast w zgromadzeniu tém było dwie tylko, a jedna z nich, żona Helwidyusza Priska, zdawała się być właśnie przedmiotem toczących się narad i sporów, bo ku niéj co chwila zwracały się wszystkie spojrzenia, ją wskazywały giesty, ona nakoniec, świętym jakimś ogniem gorejąca, stała u ołtarza wysoka, dumna i zda się niezłomna, z twarzą tak prawie bladą, jak marmurowe oblicze Westy i oczyma pełnemi płomieni.
Tuż za nią stojąca, z za jéj ramienia głowę swą wychylała poetka Sulpicya, w poważném i smutném tém gronie podobna do złotéj iskry, świecącéj w ciemnościach. Nawet smutek dnia tego nie zdołał zgasić