Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

przez rok ten pieszczotami swémi osypywała, w spokoju słodkiéj pewności nurzała... a on ręce mi ściskał i do domu mego jak drogi brat wchodził... O czasy! O obyczaje! O serca zdradliwe i nikczemne!
Obu dłońmi zasłonił sobie oczy, jakby na widok ujrzanéj hańby olśnąć zapragnął i zbladłemi usty wymówił cicho:
— Żyjąc z przyjacielem dzisiejszym, pomnij, że żyjesz z jutrzejszym wrogiem!
Na te słowa, Turia oderwała się od kolumny, do męża, pognębionego stratą wiary w serca i cnoty ludzkie, wyciągnęła ramiona i z krzykiem, w którym mieszały się niewyraźne, niedomawiane słowa, rzuciła się ku niemu. Tu osunęła się na stojący u sofy podnóżek i załamując dłonie śpiesznie plączącym się w ustach i zamierającym w gardle głosem mówiła:
— Nie, Wespilionie, nie... skłamałam! nie wierz mi! skłamałam niecnie! Labeon nie winien i jam nie winna... występkiem brzydzę się... o zaślubieniu Labeona nie myślałam nigdy... Wolności żądam nie dla siebie, ale dla ciebie... dla ciebie, Lukrecyuszu mój...
Spojrzał znowu na nią wzrokiem ze zdumieniem osłupiałym. Głowa jéj chyliła się teraz ku ziemi, tuż przy ramieniu jego; uczuł zapach jéj włosów, po raz piérwszy od dni kilkunastu zbliz-