Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/155

Ta strona została przepisana.
ROMANCA.


O północy nów ponury
Płynie gnany między chmury,
I nad oknem samotnika
Zwiesza bladą twarz — przenika!
Tam od nowiu z bledszą twarzą,
Na swem łożu on uśpiony,
A sny jego dziko marzą,
W twarzy ogień rozżarzony.
Złoty promień po nad łożem,
Padł na głowę ciężko śniącą —
On powstaje i za nożem
Szuka dłonią, tęskną drżącą. —
Wstał — i błądzi po komnacie,
Błądzi kroki spokojnemi,
I w snów strasznym majestacie,
Słowy ozwie się takiemi:
«Czy liż nigdy, nigdy więcej,
Już nie spojrzysz w moje oczy?
Nie dasz dłoni mi dziecięcej,
Łza się z jagód nie potoczy? —
Ha! ja dziś nie to pacholę,
Coć modliło się przed laty,
I na podłym błot padole,
Rozwiewało w tęczach światy. —
Precz o luba! precz szkielecie!
Straszne widmo dni młodości,
W oczy spojrzałem kobiecie
By usnęła snem wieczności!
O daleko — w przestrzeń wieków
Oderwanaś mi od łona,
Gasną węgle mych powieków —
Wulkan piersi zgaśnie, skona.
Patrzę na świat bolejąco,
Miłość niema nic nie żąda,