Niech długo dusza z duszą nie płacze,
Obyś snem wiecznym te walki nam skończył!
Ja byłem dziki — tyś mnie ugłaskała
Jak lwa pustyni, i ukołysała
Jednem przelotnem, tajemnem spojrzeniem,
Duszę, rozmdloną niemem uniesieniem:
Że była cichsza w snach swych od dziecięcia —
Że spokojniejsza była od jagnięcia,
Gdy runo jego opada pierścieniem. —
Życie człowieka — to pieśń nieskończona!
Którą wieszcz — nie wie — sam komu zanucił.
I arfa jego płomieńmi natchniona,
Nie nazwie pereł, które ziemi rzucił. —
A jednak laur swój po krwi swojej skroni
Czuje, wędrując, po tej ziemskiej błoni,
A jednak ziemi rozpychając wrota,
Z radością cierpiąc on woła: Golgota!
A jednak z pieśnią zwierzając się stronie,
Ledwie z nią duszy własnej nie wyzionie! —
Chwilami jestem milczący, ponury
Jak lew, któremu obetną pazury,
Jak rumak gdy poczuje rdzę wędzidła —
Ale gdy spojrzysz, znów czuję me skrzydła,