Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/190

Ta strona została przepisana.

Własną nicością duch się porozpada —
Padnie płacz wieczny i zębów zgrzytanie.
W tem wzleciał płomień — wieńce spopielały
Znów noc do koła — głos się rozgrzmiał w dali
Gwiazdy po gwiazdach, drżąc, bladły, spadały —
A wieszcze długo w zadumaniu stali —
— Ni to posągi, wieków ideały!





PIEŚŃ PORANNA.


Czy to mój anioł tam u szczytu wieży
Skrzydłami, lecąc, ruszył dzwonek miły?
Budzi mnie ze snów, jak kiedyś z mogiły,
Grzmotem swej trąby zbudzenie rozszerzy.
On woła na mnie, mój anioł wiosenny,
Marzeń gwiazdami proroczy, promienny!

Pójdę nad łąki, w dzikich skał oddali,
Z nim ja stać będę na dzikiem wybrzeżu;
O jutrzni świata porannym pacierzu
I słońce wstanie, idąc dalej — dalej —
O dzwonku Gródka! ty coś mi jedyny
Z mych towarzyszy pozostał drużyny —
Nie dbam o resztę — niech syczy żądłami,
Bo ty się za mnie tam modlisz dźwiękami. —

Już nadwiślańskich topól szmer tam wionął,
A świat rumieńcem porankowym spłonął,
Jak młody śpiewak co z duszy brzemiennej
Pierwszą pieśń głosem natchnienia wywoła,
Potem w nią patrząc jak w tęczy anioła,
Rozwidnia smutek piersi bardzo ciemnej. —