Jemu zwiędły godów kwiaty,
Dlań już nie ma większej straty.
Znowu, znowu mgli się w górze —
Tam grzmią echem serc ofiary,
Promień gaśnie z iskrą wiary.
Śmiech szatanów słyszę w chmurze;
Hymn wybranych cichnie w górze. —
Liro! liro! gotuj strony
Bo wydzwonisz ideał:
Zadzwoniły świątyń dzwony
A nam w piersiach anioł grał! —
Młodości! w twych godzinach kto na twardej skale
Założył swej przyjaźni kamienie węgielne,
I w niebo patrzał, czując zwątpień krwawe żale —
Ducha mu nie przełamią potęgi piekielne!
Ofiaro! serc wielkich dziecię!
Zstąp w ziemi dolinę ciemną,
Tęczą miłości wzajemną
Złącz nas w życia skwarnem lecie!
Myśl ma niebios sięga szczyta,
I jak orzeł dumna, sama,
Uwisnąwszy u błękita,
Patrzy w słońce! — niebios brama
Już otworem stoi w koło,
Siedmią gwiazd jej wieńczy czoło — !
O gwiazdo święta natchnienia —
Odzwierciedl się w łonie ziemi,
Barw miliony uroczemi
Jutrzenką wiary zbawienia!
Wstrząsając myślą o cudzie,
Ludziom przypomnij czem ludzie!