Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/326

Ta strona została przepisana.

A nie przysporzy cienia tu na wieczność
Na słoneczności zawodzą konieczność! —
Czyż lżejszy ból, niezgojona blizna?
Przebóg i hańba i wściekłość z kolei
Mniejsza, dla togo że mrąca Ojczyzna
Jęknie, że dla niej już nie ma nadziei? —
Losie! na śmierć tu walkę toczy z tobą
Niezłomny człowiek, splecion z swą żałobą,
A gdy go chwyci dłoń twoja zwycięzka
Trzęsie nim, pyszna, bez końca urąga
Czarnej rozpaczy, kiedy dłoń niemęzka
W górę żelazo na swą śmierć wyciąga!
Bogowie takich nie lubią, co żagle
Życia wydawszy życiem pędzą nagle
Ku Plutusowi — taka wyuzdana
Śmiałość ich boskim sercom nie jest znana!
Może ten ból nasz, co nas źre i pali
Pracę, trud krwawy, walki popędy
Bogowie dla swej igraszki nam dali? —
O! nieznająca co to losów względy
Lub ich przekleństwo, niegdyś, nas, królowa
Matka natura, wolnych, przez swe gaje
Za rękę wiodła! —
Odkąd obyczaje,
Spodlone, wolę skuły w podłe pęta;
Odkąd pracują, ludzie na bydlęta,
Odkąd się cnota po urwiskach chowa,
Czyż dusza męża — przez podłych wyklęta
Stroniąc od ludzi, o swe dni ponure
I o swą rozpacz oskarży naturę? —
Nieświadom winy własnej, ni podłości
Szczęsne zwierzęta, pędzi wiek starości
Naprzód, z uśmiechem, do nieprzewidzianych
Kroków —
Lecz gdyby ból życiem złamanych
Parł, by potrzaskać czoło na pniu drzewa
Lub z skał w otchłanie powietrzne się strącić,
O! temu żadna rozpacz co dojrzewa