Co siły zmarnili w obłędu marzeniach — o matko!»
Tu jękła i w okno uderzy, po szybach jej szpony
Zgrzytnęły — a lampa zagasła — a chory już milczy
Ku niemej, ku siwej już wołać nie będzie — o matko!
A księżyc przez jodeł konary śniegowe z wichrami
Lecąc promieniem się niemym zdał mówić: — O matko! —
Z łzą skamieniałą ona milczy — bo boleść jest niema! —
Jęk korowodów, gorą pochodnie i dzwony,
Łączą się z wrzaskiem kruków i mniszym chorałem,
Lecz z trumny gdy ją brano, młodzian przebudzony
Krzyknął: «matko! ja tylko snem straszliwym spałem!» —
Ona milczy — twarz skryła rękami obiema
I padła w trumnę syna — bo radość jest niema! —
A syn nad nią załamał dwoje rąk! — O matko! —
— — — — — — — — — — — —
Szedłem tęskny czarnym borem,
Sam samotny — nad wieczorem,
Cicho było — smętno było —
Słońce krwawo zachodziło.
Łuna wieczorna oblała
Konary boru starego,
Zioła w bagnach oświecała
Podwodne, zdroju leśnego. —
W tem pojrzę, drżąca, niewielka
Na listku dębu zielonym
Zawisła rosy kropelka
Brylantem opromienionym —
A w tej jednej kropli rosy,
Cały świat — całe niebiosy!