Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/60

Ta strona została przepisana.

W głąb się chylą skał kamienie
Gdy trwożne — moje dziecię.»
W tem się nagle czuje pchnięta
Już — na brzeżku uwiśnięta,
Drgnęła, jękła, i strącona
Leci z skały w wirów Pona —
«Ach! ach! Boże! Mocny Boże —!»
«Leć tam! skryj się w wodne loże.
Bylem ciebie nie widziała
Bo pierś moja zemstą, pała.» —
Zaszumiało, buchły piany
I błysnęły dwa ramiona,
Potem warkocz roztargany —
A na niego rozjuszona
Ciężki kamień miotła z brzegu
W ślepym gniewie swym bratowa.
Fale krwawią się w przebiegu
A na dno się postać chowa —
Wód zwierciadło się zamknęło
Wszystko znikło — umilknęło.
Pustych rybek swawolnicze
Kółko igra, się pluskając,
W fal łóżeczkach kołysając,
Co czyste jak łzy dziewicze —
A bratowa zapłakana,
Wichrem pędzi tam do chatki,
I do męża i do matki
Woła, jęczy pomięszana,
I tak blada i tak drżąca,
Jak gasnąca twarz miesiąca.
Załamuje drżące dłonie,
Targnie warkocz, twarz jej spłonie:
«Siostra, siostra w wodne łoże
Spać już poszła — matko — Boże!
Jej dziecina oj, nieboga!
Nie wydadzą jej już tonie!»
W biednej chatce łzy i trwoga —