Strona:F. A. Ossendowski - Złoto czerwonych skał.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
3

w Akademji Górniczej w Krakowie, lecz podczas pobytu w Warszawie porwała go fala rewolucji, zmusiła spoliczkować moskiewskiego żandarma i podzielić los tysięcy wygnańców polskich, rzuconych przez dzikiego najeźdźcę na poniewierkę i śmierć w niedostępnych uroczyskach tajgi syberyjskiej.
Nie miał już imienia i nazwiska, figurując na liście zesłańców politycznych, jako Nr. 817. Nikt tu nie wiedział, że nazywano go niegdyś Henrykiem Łoskim. Wiedziały zato władze syberyjskie, że nie przetrzyma dziesięciu lat wygnania i że nigdy nie powróci już do dawnego życia. Pozwolono mu umierać powolnie, lub w szale rozpaczy rozsadzić sobie głowę wystrzałem ze strzelby, usłużnie podsuwanej przez policję najdalej osiedlonym zesłańcom.
Henryk Łoski miał zaledwie 27 lat, posiadał dobre zdrowie i niewyczerpany zasób sił. O śmierci więc nie myślał, a z samotnością, mrozem i głodem walczył zacięcie i zwycięsko. Zawdzięczał to nieprzerwanej pracy. Opatrzył i tak naprawił chatę i piec, że najostrzejsze mrozy i szalone śnieżyce nie miały już nad nim mocy. Wymyślił pułapki i sidła niezawodne na sobole, kuny i przeróżne ptactwo. Za drogie futerka nabył w dalekiej wsi worek żyta, piłę, dłuta, rydle i kilof, sporządził sobie sochę drewnianą, wypalił szmat lasu i założył pole.
Nie zaznał ani razu zimna i głodu. Dokuczała mu tylko i truła go samotność. Odpędzał ją, czytając przywiezione ze sobą książki. Znał je na pamięć, lecz, przeczytując je po raz setny, znajdował zawsze coś nowego i coraz bardziej porywającego go i krzepiącego na duchu.
Łoski spostrzegł, że papier, zastępujący szyby, zarumienił się nagle.
Zimowe dni na Syberji krótkie są straszliwie i, chociaż dobiegała dopiero godzina 4-ta, słońce zapadać już zaczęło za puszczę.

Zmierzch zgęszczał się coraz szybciej.