Strona:F. Dostojewski - Bracia Karamazow cz-5.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

odrazu Piotr Iljicz, że wiedzą już tu o katastrofie. Wszyscy rzucili karty i rozmawiali żywo, stojąc pośrodku pokoju. Okazało się, że Fedor Pawłowicz został w istocie zamordowany i ograbiony tej nocy, a wiadomość o tem doszła sprawnika przed chwilą.
Stało się to wszystko w następujący sposób: Żona Grzegorza, Marta Ignatjewna, zbudzona została nagle z głębokiego snu strasznym krzykiem, który, jak się pokazało, wydał z siebie Smerdiakow, dostając ataku epileptycznego. Marta znała dobrze te dzikie wycia, którymi rozpoczynała się zwykle jego choroba, ale lękała się ich zawsze, nie mogąc się nigdy do nich przyzwyczaić. Wstała więc i budzić zaczęła męża, ale, ku wielkiemu swemu zdziwieniu, nie znalazła go w izbie, łóżko na którem spał przed godziną, było puste. Wybiegła więc na ganek, nawołując po cichu, ale odpowiedzi nie otrzymała żadnej, natomiast usłyszała jęki, dochodzące z głębi ogrodu — „Boże miłosierny, — pomyślała, — zupełnie tak samo jęczała tu kiedyś biedna Elżbieta”. Poszła, mimo przestrachu w kierunku, zkąd dochodziły jęki, a po niejakim czasie usłyszała słaby i dziwnie brzmiący głos męża, który wzywał ją po imieniu. Znalazła go wreszcie zbroczonego krwią i usiłującego napróżno podnieść się. Krzyknęła wówczas przeraźliwie, mimo, że Grigorij nakazywał jej milczenie, mówiąc słabym głosem: „I czego krzyczysz, głupia? Idź lepiej i daj znać, komu należy. Morderca!... niegodziwy!... zabił własnego ojca”. Marta nie uspokoiła się jednak bynajmniej i krzyczała coraz głośniej, a potem pobiegła pod okno